01 września 2015

Marsylia słowiańskim okiem

MARSYLIA

1. To tylko trzy godziny drogi TGV z Paryża, a dépaysement jak to mówią Francuzi jest total! Wysiadając z pociągu miałam wrażenie, że jestem w innym kraju, z tą tylko różnicą, że wszyscy mówili po francusku Oui Oui!

2. Trzy dni pobytu na powolne zwiedzanie są zdecydowanie wystarczające, chyba, że chcecie dłużej polenić się na plaży.

PLAGES
Możecie popłynąć statkiem z Le Vieux Port na wyspy Iles du Frioul, gdzie podobno są fajne miejsca przeznaczona do kąpieli. My podczas tego pobytu wybraliśmy drogę lądową i sprawdziliśmy plaże skaliste.
Autobusem miejskim wzdłuż wybrzeża dojedziecie do Madrague - spokojnej dzielnicy z portem i skalistym brzegiem. Tam możecie powygrzewać się na skałach, z których wskoczycie do granatowo-turkusowej wody. Idealne miejsce na spokojny wypoczynek.
Z Madrague autobusem nr 20 dojedziecie do Calanques. Już dla samego widoku warto! Góry wpadające w morze, mały port i cudowna śródziemnomorska roślinność. Idealne miejsce na spacer i kąpiel en amoureux. Wcześniej polecam zakup odpowiednich plastikowych butów do pływania i chodzenia po skałach.
Jeśli chcecie poczuć się jak na Miami Beach wysiadacie z autobusu przy pomniku Davida. Tam nie brakuje plaż, tłumów, głośnej muzyki, lodów, gofrów i innych atrakcji.
* Z Le Vieux Port, zamiast autobusu, możecie wybrać statek, który dopływa do plaży La Pointe Rouge. 

Madrague

Opuncje w Madrague
Calanques de Marseille
3.  DZIELNICOWY SPACER 

Pokochałam dwie dzielnice zaczynające się na literę P

Le PANIER
Dzielnica bardzo malownicza, z małymi butikami i restauracjami, mini uliczkami i street artem! Znajduje się tam wiele pracowni artystów. Jeśli znacie serial Plus Belle la Vie to jego sceneria była inspirowana właśnie tą dzielnicą. 
No i oczywiście nie można opuścić Le Panier bez spróbowania les panisses

La PLAINE/ Le Cours Julien
Dzielnica bardzo żywa! Ściany budynków wąskich uliczek pokryte są tagami artystów. Króluje tam street art! Kolor, kolor i jeszcze raz kolor. Do tego dużo w niej małych undergroundowych butików z fajnymi gadżetami i ubraniami oraz smacznych restauracji w przystępnych cenach. 



La Plaine

4. LA VUE
Zwiedzanie Marsylii możecie zacząć od centrum handlowego Les Terrasses du Port ze względu na jego taras widokowy. Następnie udać się w stronę przepięknej katedry La Major i muzeum MuCEM (Musée des civilisations et l’Europe et de la Méditerranée). Nawet jeśli nie macie ochoty na wchodzenie do środka, to warto zobaczyć architekturę tych obiektów z zewnątrz. Stamtąd macie kilka kroków do Le Vieux Port.

MuCEM

5. Le VIEUX PORT
Piękny port z dużą ilością knajp i na posiłek i na drinka! Do tego wiele z nich proponuje happy hours do 2h w nocy! Stąd startują statki na Iles du Frioul lub do La Pointe Rouge etc. 
Wchodząc po schodkach znajdujących się po prawej stronie portu, dostaniecie się na taras widokowy, z którego roztacza się piękny widok na port, bazylikę Notre Dame de la Garde i fortecę. Kontynuując spacer traficie do dzielnicy Le Panier. Wszystko jest dobrze oznaczone więc nie zabłądzicie. A jeśli nie lubicie się gubić to poproście o darmową mapę w Office de Tourisme.

Le Vieux Port 

6. Bazylika NOTRE DAME DE LA GARDE

Stąd rozciąga się widok na całe miasto i jeśli można tak napisać na « całe morze » :) Piękny punkt widokowy, na który wdrapać się łatwo, ale można też wjechać samochodem.
*Toalety znajdują się po prawej stronie bazyliki (winda 2 piętro) :D

Widok z bazyliki Notre Dame de la Garde

7. SAVON DE MARSEILLE

Jeśli chcecie kupić prawdziwe mydło savon de Marseille polecam sklep Maison Empereur (4 Rue des Récolettes). Tam znajdziecie prawdziwe - oryginalne produkty, bo niestety w tej chwili większość tych mydeł to podróby!
A gdy po zakupach poczujecie « mały głód » udajcie się do Pizza Charly (24, rue Feuillants) i kupcie kawałek pizzy na dalszą drogę. Pół pizzy kosztuje max 3€ i jest naprawdę dobra!

8. TRANSPORT
W Marsylii są dwie linie metra - niebieska i czerwona. I przestrzeń! Nie czułam paryskiego ścisku ani w mieście, ani w metrze. Jeśli chodzi o transport to na 3 dni kupiłam kartę na 10 przejazdów (ok. 14€) i jeszcze 3 mi zostały na następny wypad, ponieważ przesiadki między metrem/tramwajem/autobusem liczą się jako jeden przejazd. To mi się bardzo podobało!
Istnieją również rowery miejskie bardzo podobne do paryskich velibów!

9. STYL
Pejzaż jest zupełnie inny: słońce, plaża, opuncje, południowa architektura i co za tym idzie moda. Typowy mężczyzna: japonki, spodenki i koszulka kibica z nazwą jednej z drużyn piłkarskich. Typowa kobieta: szorty à la majtki i goły brzuch. Ja taki styl kobiecy określam: à l'esthéticienne (plastikowe kolczyki koła, żelowe paznokcie, o dużo za dużo makijażu i doczepiane włosy). W garniturze trudno tu kogoś spotkać… No ale jest gorąco. 
Podobno mieszkańcy rozpoznają turystów właśnie po tym, że ubierają się na letnio zbyt ładnie, zupełnie inaczej od tubylców, tak jakby byli przebrani. Jak powiedział mi jeden z nich « letnie buty nie mogą być nowe, muszą być zużyte, z dziurą na palcu, niedbale noszone. Jeśli tak nie jest to… paryżanin! ».

10. LUDZIE
Przemili! W trzy dni nie spotkałam nikogo niemiłego. Nie widziałam agresji ani kradzieży. Kierowcy autobusów byli przesympatyczni, pomocni, żartobliwi i uśmiechnięci, zarówno jak sklepikarze i kelnerzy. Dla kogoś kto żyje w Paryżu to też atrakcja :)

Marsylia pewnie nie odsłoniła przed nami wielu innych ciekawych miejsc, dlatego z chęcią wybiorę się tam raz jeszcze… Nie rozumiem złej sławy tego miasta, bo uważam ja za bardzo urokliwe i polecam!

Rue d'Aubagne


RADA

Zanim wybiorę się do miasta, którego nie znam, najpierw pytam się o to, co należy w nim zobaczyć kogoś, kto ma taki sam gust jak ja, a następnie kogoś, o zupełnie innych upodobaniach… Zazwyczaj dzielnice, które doradziła mi pierwsza osoba pokrywają się z dzielnicami, które odradziła mi ta druga… tam właśnie się udaję! 

Gdybym posłuchała rad kolegi, a nie koleżanki, na zdjęciach z Marsylii miałabym drogie koktajle i samochody oraz fasady willi bogaczy… ale to może innym razem :P




17 marca 2015

Nie takie NO GO ZONE straszne - metro Marx Dormoy

  Nie tak dawno amerykańskie media pokazały mapę Paryża z zaznaczonymi na niej NO GO ZONE. Reakcja paryżan była natychmiastowa, bo zdjęcia płonących samochodów, które pokazano w tle (jako aktualne) pochodziły z 2006 r. i ni jak miały się do rzeczywistości. Bardzo mnie wiedza, a raczej wyobraźnia amerykańskich dziennikarzy rozśmieszyła. Sama mieszkam w tej zonie i jestem dumna, z tego, że zrobili jej taką reklamę. Bo zrobili!
  Zagląda tu coraz więcej turystów i nie tylko, dziwiąc się, że jednak policja się tu zapuszcza i że nikt nie nosi koszulki z bin Ladenem. Czyż nie o tym mówili Amerykanie?
  W XVIII dzielnicy mieszkam od roku i jak to na dzielnicę północną (za Montmartre) przystało, nie ma tu tysięcy turystów (na szczęście) i nie jest też czysto jak na ulicach pokazywanych w komediach romantycznych, których akcja dzieje się w Paryżu. Ludność jest bardzo mieszana i czasem zdarzają się zaczepki na ulicy, ale gdzie się nie zdarzają? Metro tu dojeżdża (2,4,12...), sklepów jest bez liku, restauracji też. Budują się nowe eko-budynki, remontują drogi, a ceny są bardzo nieparyskie. Ciągle się coś dzieje! Dzielnica żyje! I to żyje coraz bardziej! Im dłużej tu mieszkam i odkrywam jej zakamarki tym bardziej ją lubię. Poza tym stacji velibów też nie brakuje, a nad kanał (Bassin de la Villette) rowerem mam stąd (metro Marx Dormoy) 5 min. Tyle też mam na Montmartre!
  Nie będę się dziś rozpisywać. Nie chodzi o to, żeby Wam tą dzielnicę „sprzedać” (jak najbardziej nie, bo ceny pójdą w górę :). Zapraszam do XVIII dzielnicy jedynie na spacer :)

Oto mój:


Piwo NO GO, które można dostać w "à la bière comme à la bière"




Widok na XIX dzielnicę z rue Riquet, która kończy się przy 
Bassin de la Villette







Coraz więcej artystów inspiruje się metalowym ogrodzeniem nad torami - rue Riquet






Warzywa, owoce, kwiaty, piekarnie i piękne marché (rynek)... 
przy rue de l'Olive






Eco-budynek przy rue Pajol, w którym znajdują się m.in: 
butiki, restauracja, schronisko młodzieżowe i biblioteka 



Paris Store - według mnie najtańszy "paryski" sklep!




Plac przed kościołem Saint-Denys de la Chapelle - rue de Torcy



Brama przy rue Riquet



Jeśli się Wam nie spodoba zawsze możecie zawrócić ;)











04 marca 2015

Gimnastyka szwedzka

Wiem, że już tytuł mojego tekstu odstrasza, ale nie taka gimnastyka straszna... skoro i ja ją polubiłam!



Dwa lata temu szukałam dla siebie zajęć sportowych, chciałam się odstresować, a bieganie mnie nudziło. Kursy tańca natomiast wydawały mi się kosmicznie drogie. Wówczas francuska koleżanka poleciła mi gimnastykę szwedzką. Miała dla mnie jeden darmowy bilet wstępu na zajęcia więc się skusiłam. Spodobały mi się one od razu: miła atmosfera, fajna muzyka, różnorodność, luz i „wycisk”.
Wcześniej gimnastyka kojarzyła mi się z rozciąganiem na macie i z figurami, których i tak pewnie nigdy w życiu nie wykonam. Często nauczyciel wymagał coraz więcej i coraz lepiej (perfekcyjniej), a ja umierałam z bólu... i czułam się beznadziejnie.

Gimnastyka szwedzka jest nowym kierunkiem gimnastyki, który zrodził się (jak nazwa wskazuje) w Szwecji w XIX w. Założeniem jej twórców - pana Linga i jego syna było to, aby przyspieszać powrót do zdrowia ludzi chorych i wzmacniać zdrowych. Opracowali oni metodę ćwiczeń gimnastycznych oddziaływających na różne części ciała. Chodziło w niej głównie o to, aby „każde ćwiczenie oddziaływało na określoną grupę mięśniową, dawało oczekiwany, z góry wyznaczony efekt fizjologiczny, miało ściśle określoną formę i było przeprowadzone z wcześniej określonym stopniem natężenia”.

Jak to wygląda? Zawsze na początku jest rozgrzewka, potem ćwiczenia wzmacniające mięśnie i pracę serca, trochę rozciągania, powrót do szybkich ruchów i relaksacyjne rozluźnianie zakończone leżeniem na podłodze... Wszystkim ćwiczeniom towarzyszy odpowiednio dobrana muzyka. Kursów jest dużo, więc każdy może znaleźć coś dla siebie. Są kursy „lekkie”( dla kobiet w ciąży, osób otyłych lub mniej sprawnych), standardowe, intensywne lub bardziej nastawione na pracę serca czy rozciąganie. Są też kursy rodzinne, dla dzieci, clubbing, oraz miesiące darmowego wstępu dla mężczyzn (których zapisuje się coraz więcej), a gdy pojawi się słońce zaczynają się kursy w plenerze.

Abonament jak na paryskie warunki nie jest drogi – już od 50 euro za trymestr. Każdy karnet ma swój kolor. W zależności od koloru jaki wykupiliśmy mamy wstęp na kursy nim oznaczone. Są tez kursy darmowe, jak te w XVIII dzielnicy, gdzie w tej samej sali (Boris Vian) mamy 4 zajęcia tygodniowo zupełnie gratis. Wykupując abonament można uczestniczyć w zajęciach na terenie całej Francji. Na stronie „gym suédoise” znajdziecie planning (sale, godziny, kolory).
Chyba najbardziej podoba mi się to, że nie trzeba chodzić ciągle do tej samej sali, ale można je zmieniać i chodzić tyle ile chcemy... nawet 3 razy dziennie :) Zmieniając miejsca, zmienia się również animatorów, z których każdy ma swój własny program dostosowany do danego poziomu. Nic tylko wybierać!

Poza tym. Nie ma przymusu. Nikt się z nikogo nie śmieje gdy się czegoś nie umie. Ruchy są proste i łatwe. Animator znajduje się zawsze w środku grupy i wszystko dokładnie wyjaśnia. Gdy nie potrafimy powtórzyć któregoś z ruchów to skaczemy bądź biegniemy w miejscu- byle nie przestawać! Jedne sale są super nowoczesne - jak najnowsza przy rue Pajol, inne są małe i mniej komfortowe. Wybór należy do nas. Nie możemy się też wykręcać mówiąc, że nam kurs przepadł, ponieważ odbywają się one przez cały tydzień, w całym mieście i o każdej porze. Jeśli zachęciłam to do dzieła! Idzie wiosna! :)


Więcej informacji znajdziecie na:
http://www.gymsuedoise.com






27 lutego 2015

Kuchnia francuska Zuzu

Z archiwum... ale nadal aktualne!

                          "La petite rose des sables"

   Nie jestem krytykiem kulinarnym, ale dziś sobie na to pozwolę, bo moje podniebienie było ostatnio bardzo rozpieszczone. Przy 6, rue de Lancry w 10 dzielnicy Paryża, mieści się mała restauracja w prowincjonalnym stylu, z różowymi firankami w kratkę.

   Trafiłam tam z moim chłopakiem zupełnie przypadkiem. Mieliśmy ochotę na francuską kolację. Mieszkałam wtedy niedaleko wiec postanowiliśmy spróbować. Z zewnątrz restauracja wygląda bardzo tradycyjnie. Firanki w kratkę i kilka neonów. Wchodząc do środka od razu czuje się rodzinną atmosferę. Nie jest to duża restauracja - dwa stoły na 4 osoby i jeden na 2. Na ścianach pełno zdjęć, rysunków i kartek pocztowych z całego świata. Pomyślałam wtedy, że skoro tyle ludzi do nich pisze z różnych zakątków świata, to musi to być bardzo wyjątkowe miejsce. 
   Wchodząc od razu jesteśmy mile powitani przez Zuzu, która zajmuje się serwisem. Jej mąż Christian urzęduje w kuchni. Zuzu to bardzo gościna, ciepła i wesoła osoba. Nie można się przy niej nie śmiać. Ciągle pyta każdego z gości czy wszystko ok, jak się czujemy, czy czegoś nam potrzeba, co jakiś czas krzycząc do Christiana: zrób to, zrób tamto. Jej serwis to zabawny "show". Nie da się go zapomnieć. Na kulinarnych stronach internetowych piszących o tym miejscu nie ma złych opinii. Wszyscy zachwycają się kuchnią i gościnnością właścicieli, którzy od 20 lat starają się, aby ich klienci spędzili niezapomniany wieczór. 

Zuzu, ser i wino

   Zanim zamówiliśmy, Zuzu zaserwowała nam sangrię - ku mojej uciesze. Następnie przyniosła talerz wędlin, bagietkę i masło i postawiła obok naszego stolika wielką tablicę z napisanym na niej kredą menu. Zuzu jest perfekcyjna w tym co robi i ciągle dba o nasze dobre samopoczucie pytając: "czy wszystko w porządku moje drogie dzieci?". Karta win też mnie bardzo rozśmieszyła. Wszystko jest zrobione ręcznie. Zdjęcia butelek naklejone na kartkę z palmami w tle. Widać, że właściciele mają poczucie humoru i bardzo swojski styl. Taka mała prowincja w 10 dzielnicy Paryża. Zanim Zuzu poda butelkę wina ozdabia ją 3 serwetkami w kolorach Francji. Każdy detal się liczy i myślę, że w tym ukryta jest magia tego miejsca.
   Danie bœuf bourguignon (wołowina w czerwonym winie z Burgundii) Christiana z zapiekanymi ziemniakami i dodatkiem warzyw jest przepyszne. Na samą myśl ślinka mi cieknie. Poza tym kucharz nie żałuje i porcje są tak duże, że ciężko je skończyć. Wtedy znowu pojawia się Zuzu i pyta o deser. Nie mieliśmy miejsca na deser, ale i tak dostaliśmy pełno słodkości jak np. wycięte w migdałowym cieście serduszka i Wieże Eiffla w różnych kolorach, a do tego mały prezent - przywieszkę do kluczy.
   Właściciele rozpieszczają swoich gości. To nie był koniec show. Zuzu zapytała czy jesteśmy samochodem i polała nam (na spróbowanie)..., a potem jeszcze raz. 
   Wychodząc ma się prawo do uścisku dłoni szefa kuchni i do mnóstwa buziaków jego żony. Zuzu czasem odprowadza klientów do ich samochodu życzą wszystkiego co najlepsze. I jak tu nie czuć się jak u mamy?
   Miłym zaskoczeniem jest również cena. Za wieczór pełen wrażeń i takiej ilości jedzenia trzeba liczyć około 18€/osobę.
   Jeśli Was zachęciłam to radzę wcześniej zarezerwować stolik.

                                               Smacznego!

Oto VELIB




   Jestem przekonana, że jednym z największych luksusów jaki oferuje nam Paryż jest VELIB! Przez długi czas przekonywałam się do tego środka transportu, głównie, ze względu na bezpieczeństwo jego użytkowania. Wcześniej często jeździłam rowerem, ale nie po dużych miastach. Na pierwszą próbnę namówiła mnie koleżanka. Wykupiłam abonament (zwykły), który pozwala na jazdę gratis przez 30 min. Teraz jestem posiadaczką trochę droższego abonamentu dla pasjonatów „passion” i mogę jechać przez 45 min za darmo. 
   Poza tym, np. dzięki stacjom Velib + dostaje się dodatkowe minuty. Natomiast jeśli przekroczy się dozwolony czas, płaci się za to dodatkowo: pierwsze 30 min 1€, następne 2€ itd. Na pewno nie jest to rower na długie wypady np. do Bois de Vincennes, czy poza Paryż, bo trzeba ciągle pamiętać o tym, żeby nie przekroczyć darmowego czasu. Warto zatem mieć dodatkowy, własny rower, który na pewno przyda się w momencie, kiedy chcemy zaplanować wycieczkę dłuższą niż 30 min. Własny rower przydaje się również wtedy, kiedy w pobliżu naszego domu nie ma już ani jednego dostępnego Veliba.

   Aby się zarejestrować jako użytkownik, wystarczy wejść na stronę internetową serwisu i wybrać odpowiedni abonament roczny, tygodniowy bądź dzienny (te można kupić bezpośrednio na stacji Veliba), następnie wybiera się odpowiednią opcję i albo przysyłają specjalną kartę na podany adres, albo przesyłają kod dzięki, któremu można aktywować abonament bezpośrednio na kartę navigo i już!

   Jaki jest Velib? Jest to szary, ciężki, miejski rower, z koszyczkiem z przodu, światłami przednimi i tylnymi i 3 przerzutkami. Bardzo wygodny do jazdy po mieście. Gorszy na piaszczyste tereny... W Paryżu jest to rower szary, w Tuluzie (Vélo Toulouse) i w Lyonie (Vélo'v) szarno-czerwony, a w Polsce, we Wroclawiu czarny. Mam nadzieję, że niedługo wiele miast zdecyduje się na takie ekologiczne rozwiązanie.
Dodatkowo, La Ville de Paris wymyśliło program Cité Green, który wspiera ekologiczne używanie roweru. Wystarczy się zarejestrować na stronie podając numer abonamentu Velib i od tej pory za każde użycie roweru zbiera się punkty, które później można wymienić na prezenty! Strona pokazuje również klasyfikację i nasze miejsce wśród zarejestrowanych użytkowników.

   Od kiedy odkryłam ten środek transportu, Paryż stał się małym miastem, gdzie wszędzie dojeżdża się w max. 30 min. Był to dla mnie koniec jazdy zatłoczonym metrem, często z przesiadkami. Czasem odcinek, który metrem zajmuje 25 min, rowerem pokonuje się w 10! Jeśli ktoś nie wierzy proszę przejechać Paryż z północy na południe - 30 min – niecałe! Do tego poznaje się miasto, różne miejsca, i podróżuje przejeżdżając wszystkie „kulturowe” dzielnice - od hinduskiej (Gare du Nord) po chińską (13 dzielnica). A kiedy jest jakikolwiek problem z metrem wsiada się na rower i problem z głowy. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że życie w Paryżu to „metro, boulot, dodo”, są tacy którzy części zwanej „metro” nawet nie znają.
   Gdy przyjadą znajomi, wystarczy wykupić im za 1,70€/dzień lub 8€/tydzień abonament, by mogli zwiedzać miasto rowerowo i uniknąć wszelkich niedogodności związanych z metrem. Poza tym, według statystyk jest to najbezpieczniejszy miejski środek transportu! Nie trzeba długo szukać miejsca do parkowania i nie płaci się za nie. Nie trzeba się też martwić, że ktoś nam go ukradnie i że musimy nim wracać gdy pada deszcz, bo gdy go przyczepimy na stacji, to po prostu o nim zapominamy! A nocne powroty? Ile razy stresowałeś/aś się, że uciekło Ci ostatnie metro? Jeśli masz abonament na Veliba, ten czeka na Ciebie całą noc, a powrót nim do domu to zazwyczaj żabi skok!

   Velib ma oczywiście też swoje złe strony... Nie zawsze czeka na nas na najbliższej stacji, a nawet na kilku najbliższych go brak. Wtedy na jego znalezienie traci się dużo czasu, chociaż na każdej ze stacji można sprawdzić gdzie są najbliższe, dostępne rowery - jeśli widzimy, że zostały tylko trzy, to dobrze wiedzieć, że małe jest prawdopodobieństwo, że są one sprawne. Dobrze jest mieć „swoje”, sprawdzone stacje i wiedzieć kiedy i gdzie można znaleźć dostępny rower. Czasem też nie ma go gdzie przyczepić, bo stacja jest cała zapełniona, czas nam się kończy i zanim znajdziemy nową stację naliczane są dodatkowe minuty, za dodatkową opłatą... Oczywiście veliby istnieją tylko w zonie 1-2 dlatego, tym co mieszkają dalej niestety nie ułatwiają życia.
   Jak już mówiłam, nie możemy jeździć nim po mieście ile chcemy – trzeba pamiętać, żeby go co jakiś czas przypiąć, ale po odpięciu można jechać dalej... Oczywiście gdy jest brzydka pogoda i na wielką ulewę nie wystarczy przeciwdeszczowa peleryna to warto się jednak przesiąść na autobus bądź metro. Myślę, że minusem jest też brak bagażnika. Oczywiście nie wszędzie są trasy rowerowe i trzeba znaleźć swoją drogę wśród autobusów, skuterów i samochodów uważając na skręcających w prawo bądź lewo kierowców, którzy nie zawsze pamiętają o pierwszeństwie rowerzystów jadących prosto.

   Mimo wszystko polecam ten środek transportu, bo jest praktyczny, szybki i w dostępnej cenie. Nie zabiera miejsca w mieszkaniu i jest najlepszym sposobem na poznawianie miasta „en direct”. A na odległości, które pokonowało się wcześniej metrem reaguje się „nie wiedziałam, że to tak blisko!”.











26 lutego 2015

Koleżanki paryżanki

*Ten tekst już się pojawiał na niektórych stronach... potem gdzieś zniknął, dlatego umieszam go tu gdzie powinien być już od dawna :)

KoleżAnki pAryżanki- czyli sposób na samotność


Wszystko zaczęło się od maila o treści: „Cześć jestem Hania. Mieszkam w Paryżu. Chętnie spotkałabym się z Tobą na kawę. Pozdrawiam”.
Tego dnia zakończyła się moja paryska samotność, a zaczęła przygoda z młodą Polonią.


Okazało się, że Hania zna bardzo dużo Polek w Paryżu, bo takie też było jej postanowienie, kiedy się tu przeprowadzała. Chciała obudzić młodą Polonię, wyrwać ją z codziennej rutyny i zagranicznej samotności. Dlatego, w 2010 roku, stworzyła na jednym z portali internetowych grupę koleżAnki pAryżanki. Grupę, w której najważniejszą zasadą jest AKTYWNOŚĆ i spotkania na żywo.

Zaczęło się od spotkań w Boullion Belge w 20 dzielnicy Paryża (w każdą środę serwowano tam darmowy kuskus). Co tydzień na spotkania przychodziła „stała” grupa Polek, za każdym razem przyprowadzając nowe znajome. Od razu wyczuwało się, że tego potrzebowałyśmy, że mamy mnóstwo wspólnych tematów. Każda miała tyle historii do opowiedzenia, że spotkania okazywały się zbyt krótkie i potem przez tydzień, z niecierpliwością czekało się na kolejne.
Zaczęły się tworzyć nowe przyjaźnie, a spotkania przeniosły się poza bar. Latem do parków i nad Sekwanę, zimą do mieszkań tych, które mają więcej niż 9m2 paryskiej przestrzeni życiowej.
Często okazywało się, że mieszkamy niedaleko siebie (np. w Ivry-sur-Seine było nas cztery) lub że pochodzimy z tego samego miasta w Polsce.

Dialog wyglądał mniej więcej tak:

„-Skąd jesteś?
- Z okolic Poznania.
- Ja też, a dokładnie z Piły.
- O! Z Piły? Tak naprawdę to jestem z okolic Piły- ze Złotowa znasz?
- Tak. Urodziłam się tam” :)

Dlaczego Francja? Większość z nas została we Francji po studiach, przyjechała za miłością lub w poszukiwaniu pracy. Możliwe, że młode pokolenie Polonii ma łatwiej. Mamy pozwolenie na pracę, możemy latać tanimi liniami do Polski, znamy języki obce. Jednak nadal większość wykształconych Polek pracuje w restauracjach lub jako opiekunki. Jedne dlatego, że nie znają języka francuskiego, inne, bo nie mogą znaleźć lepszej pracy.
Są też takie, które zostały tu po studiach lub po studiach w Polsce wyjechały do Francji, dlatego polski rynek pracy jest im zupełnie obcy. Myśląc o powrocie do Polski po kilku latach spędzonych za granicą czują, że będę musiały nauczyć się wszystkiego od początku. To trochę tak, jakby znowu wyjeżdżały do obcego kraju, z tą tylko różnicą, że znają język lokalny.
Wiele Polek nadal szuka swojego miejsca, często powtarzając, że najlepszym rozwiązaniem byłaby praca przez pół roku we Francji i pół roku w Polsce. Nie potrafią się zdecydować na jeden z tych krajów. Ja również jestem „rozdarta”. Za każdym razem powtarzam sobie, że w tym roku spędzę wakacje w innym kraju niż Polska, a gdy tylko dostaję urlop- kupuję bilet do Krakowa. Po tygodniu z rodziną, moje myśli biegną już w kierunku Wieży Eiffla.
Kiedy jedne z nas podejmują decyzję i wracają do kraju, by po kilku miesiącach znowu postawić walizki na paryskim bruku, ogłaszając na forum- „wróciłam!”- inne wyjeżdżają na chwilę i już tu nie wracają.

Przez pierwsze dwa lata w Paryżu nie znałam nikogo z Polski. Na początku nie szukałam takich znajomości. Chciałam podszkolić język, znaleźć pracę i poznać tutejszą kulturę. Nie tęskniłam za tym, by tutaj żyć tak jak w Polsce, ale nie ukrywam, że mi tego brakowało.
Wystarczy wejść na fora internetowe, aby zrozumieć, że samotność zagranicą to główny problem Polonii i to nie tylko tej młodej. Bałam się też, że takie znajomości będą bardzo interesowne.
Próbowałam zaprzyjaźnić się z Francuzami, ale to dość specyficzna mentalność. Francuzi często mają swoje stałe grupy znajomych z liceum lub ze studiów i ciężko stać się ich częścią. Dopiero mail od Hani pokazał mi, że nie jestem jedyną samotną Polką w Paryżu, a grupa koleżAnki pAryżanki zupełnie zmieniła moje nastawienie do młodej Polonii.
Mimo iż, jesteśmy w tym samym wieku, bo w granicach 25-35 lat, to jednak każda ma swoją historię i często nie tak osobistą, jakby się mogło wydawać. Spotykając się z rodakami okazuje się, że historia lubi się powtarzać i że bardzo wiele nas łączy. Nasi francuscy przyjaciele niekoniecznie rozumieją nasze rozterki, z Polkami rozumiemy się bez słow. Szczególnie jeśli jesteśmy na tym samym etapie życiowym: młode żony, mamy, rozwódki. Dzielimy się doświadczeniami i jeśli trzeba dodajemy otuchy.

Młode polskie mamy umawiają się na spacery i pikniki, żeby ich maluchy mogły porozmawiać po polsku. Wymieniają adresy lekarzy, aptek i przedszkoli. Nowym paryżankom dajemy rady, co do mieszkań (choć to niekończąca się opowieść), administracji czy pracy. Rozwódki opowiadają sobie „błędy młodości” i doradzają adwokatów. Inne wymieniają się informacjami na temat dobrych (polskich) fryzjerek, sklepów i szkół językowych etc.
Dokładnie tak samo wygląda to w Internecie. Doradzamy, pytamy, pomagamy i organizujemy. Każda z nas może dorzucić nową koleżankę do grupy, robiąc małą prezentację i już! (W tej chwili grupa liczy 257 członkiń).

W Internecie nie brakuje stron z ogłoszeniami typu: szukam mieszkania, pomóżcie znaleźć pracę, czy ktoś jedzie do Polski na święta? To co wyróżnia grupę koleżAnki pAryżanki to jej główna zasada- bycie aktywnym! Zdarza się, że któraś wraca do kraju zostawiając pracę i mieszkanie innej. Jednak szukanie mieszkań interesuje nas tak samo jak to, co się dzieje w mieście, gdzie można się wybrać w weekend lub dobrze zjeść. Chcemy się przede wszystkim cieszyć paryskim życiem RAZEM!
Czasem na forum naszej grupy wystarczy wrzucić hasło pt. „Kto idzie dziś ze mną na rolki lub mam trzy bilety do kina- któraś chętna?”. Pięć minut później kilka Polek wyciąga zakurzone rolki spod łóżka i leci z nią nad Sekwanę lub umawia się do kina.
Te które nie mogę wyjechać na święta często spędzają je razem. Organizują Wigilię lub pieką wielkanocne ciasta. W Andrzejki razem wróżą, a kiedy gra polska drużyna, kibicują przed ekranem telewizora w barze Paris Polska, jedząc pyszne pierogi.
Kiedy jedna z koleżanek paryżanek bierze ślub w kościele przy pl. Concorde, dwie ławki wypełniają jej paryskie znajome z Internetu, wystrojone i uśmiechnięte. Każda okazja do spotkania jest dobra- kolejna zasada założycielki grupy.

Wcześniej większość nas spędzała urodziny siedząc samotnie z kieliszkiem wina w dłoni, uśmiechając się do ekranu komputera, na którym rodzina składała życzenia. Teraz pisze się maila do baru przy Panteonie, że ich ulubiona grupa Polek będzie świętowała urodziny. Właściciel baru odpowiada radośnie, że czeka na nas z niecierpliwością. Kilka dni później, samotna wcześniej Polka, świętuje urodziny w pubie wypełnionym po brzegi pięknymi dziewczynami, na które zawsze może liczyć.

Sukces grupy koleżAnki pAryżanki to zasługa ich samych. To przede wszystkim motywacja i aktywność.
Już w innych zagranicznych miastach dziewczyny i mamy, które zainspirowała opowieść o naszej grupie, zasiadają przed ekrany swoich komputerów i wysyłają wiadomość o treści: „Cześć, jestem Ewa, z chęcią spotkałabym się na kawę”- do nieznajomej im jeszcze rodaczki...