Z archiwum... ale nadal aktualne!
"La petite rose des sables"
Nie jestem krytykiem kulinarnym, ale dziś sobie na to pozwolę, bo moje podniebienie było ostatnio bardzo rozpieszczone. Przy 6, rue de Lancry w 10 dzielnicy Paryża, mieści się mała restauracja w prowincjonalnym stylu, z różowymi firankami w kratkę.
Trafiłam tam z moim chłopakiem zupełnie przypadkiem. Mieliśmy ochotę na francuską kolację. Mieszkałam wtedy niedaleko wiec postanowiliśmy spróbować. Z zewnątrz restauracja wygląda bardzo tradycyjnie. Firanki w kratkę i kilka neonów. Wchodząc do środka od razu czuje się rodzinną atmosferę. Nie jest to duża restauracja - dwa stoły na 4 osoby i jeden na 2. Na ścianach pełno zdjęć, rysunków i kartek pocztowych z całego świata. Pomyślałam wtedy, że skoro tyle ludzi do nich pisze z różnych zakątków świata, to musi to być bardzo wyjątkowe miejsce.
Wchodząc od razu jesteśmy mile powitani przez Zuzu, która zajmuje się serwisem. Jej mąż Christian urzęduje w kuchni. Zuzu to bardzo gościna, ciepła i wesoła osoba. Nie można się przy niej nie śmiać. Ciągle pyta każdego z gości czy wszystko ok, jak się czujemy, czy czegoś nam potrzeba, co jakiś czas krzycząc do Christiana: zrób to, zrób tamto. Jej serwis to zabawny "show". Nie da się go zapomnieć. Na kulinarnych stronach internetowych piszących o tym miejscu nie ma złych opinii. Wszyscy zachwycają się kuchnią i gościnnością właścicieli, którzy od 20 lat starają się, aby ich klienci spędzili niezapomniany wieczór.
Zuzu, ser i wino
Zanim zamówiliśmy, Zuzu zaserwowała nam sangrię - ku mojej uciesze. Następnie przyniosła talerz wędlin, bagietkę i masło i postawiła obok naszego stolika wielką tablicę z napisanym na niej kredą menu. Zuzu jest perfekcyjna w tym co robi i ciągle dba o nasze dobre samopoczucie pytając: "czy wszystko w porządku moje drogie dzieci?". Karta win też mnie bardzo rozśmieszyła. Wszystko jest zrobione ręcznie. Zdjęcia butelek naklejone na kartkę z palmami w tle. Widać, że właściciele mają poczucie humoru i bardzo swojski styl. Taka mała prowincja w 10 dzielnicy Paryża. Zanim Zuzu poda butelkę wina ozdabia ją 3 serwetkami w kolorach Francji. Każdy detal się liczy i myślę, że w tym ukryta jest magia tego miejsca.
Danie bœuf bourguignon (wołowina w czerwonym winie z Burgundii) Christiana z zapiekanymi ziemniakami i dodatkiem warzyw jest przepyszne. Na samą myśl ślinka mi cieknie. Poza tym kucharz nie żałuje i porcje są tak duże, że ciężko je skończyć. Wtedy znowu pojawia się Zuzu i pyta o deser. Nie mieliśmy miejsca na deser, ale i tak dostaliśmy pełno słodkości jak np. wycięte w migdałowym cieście serduszka i Wieże Eiffla w różnych kolorach, a do tego mały prezent - przywieszkę do kluczy.
Właściciele rozpieszczają swoich gości. To nie był koniec show. Zuzu zapytała czy jesteśmy samochodem i polała nam (na spróbowanie)..., a potem jeszcze raz.
Wychodząc ma się prawo do uścisku dłoni szefa kuchni i do mnóstwa buziaków jego żony. Zuzu czasem odprowadza klientów do ich samochodu życzą wszystkiego co najlepsze. I jak tu nie czuć się jak u mamy?
Miłym zaskoczeniem jest również cena. Za wieczór pełen wrażeń i takiej ilości jedzenia trzeba liczyć około 18€/osobę.
Jeśli Was zachęciłam to radzę wcześniej zarezerwować stolik.
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz