Wiem, że
już tytuł mojego tekstu odstrasza, ale nie taka gimnastyka
straszna... skoro i ja ją polubiłam!
Dwa lata
temu szukałam dla siebie zajęć sportowych, chciałam się
odstresować, a bieganie mnie nudziło. Kursy tańca natomiast
wydawały mi się kosmicznie drogie. Wówczas francuska koleżanka
poleciła mi gimnastykę szwedzką. Miała dla mnie jeden darmowy
bilet wstępu na zajęcia więc się skusiłam. Spodobały mi się
one od razu: miła atmosfera, fajna muzyka, różnorodność, luz i
„wycisk”.
Wcześniej
gimnastyka kojarzyła mi się z rozciąganiem na macie i z figurami,
których i tak pewnie nigdy w życiu nie wykonam. Często nauczyciel
wymagał coraz więcej i coraz lepiej (perfekcyjniej), a ja umierałam
z bólu... i czułam się beznadziejnie.
Gimnastyka
szwedzka jest nowym kierunkiem gimnastyki, który zrodził się (jak
nazwa wskazuje) w Szwecji w XIX w. Założeniem jej twórców - pana
Linga i jego syna było to, aby przyspieszać powrót do zdrowia
ludzi chorych i wzmacniać zdrowych. Opracowali oni metodę ćwiczeń
gimnastycznych oddziaływających na różne części ciała.
Chodziło w niej głównie o to, aby „każde ćwiczenie
oddziaływało na określoną grupę mięśniową,
dawało
oczekiwany, z góry wyznaczony efekt fizjologiczny, miało ściśle
określoną formę i było przeprowadzone z wcześniej określonym
stopniem natężenia”.
Jak
to wygląda? Zawsze na początku jest rozgrzewka, potem ćwiczenia
wzmacniające mięśnie i pracę serca, trochę rozciągania, powrót do szybkich ruchów i relaksacyjne rozluźnianie
zakończone leżeniem na podłodze... Wszystkim ćwiczeniom
towarzyszy odpowiednio dobrana muzyka. Kursów jest dużo, więc
każdy może znaleźć coś dla siebie. Są kursy „lekkie”( dla
kobiet w ciąży, osób otyłych lub mniej sprawnych), standardowe,
intensywne lub bardziej nastawione na pracę serca czy rozciąganie.
Są też kursy rodzinne, dla dzieci, clubbing, oraz miesiące
darmowego wstępu dla mężczyzn (których zapisuje się coraz
więcej), a gdy pojawi się słońce zaczynają się kursy w
plenerze.
Abonament
jak na paryskie warunki nie jest drogi – już od 50 euro za
trymestr. Każdy karnet ma swój kolor. W zależności od koloru jaki
wykupiliśmy mamy wstęp na kursy nim oznaczone. Są tez kursy
darmowe, jak te w XVIII dzielnicy, gdzie w tej samej sali (Boris
Vian) mamy 4 zajęcia tygodniowo zupełnie gratis. Wykupując
abonament można uczestniczyć w zajęciach na terenie całej
Francji. Na stronie „gym suédoise” znajdziecie planning
(sale, godziny, kolory).
Chyba
najbardziej podoba mi się to, że nie trzeba chodzić ciągle do tej
samej sali, ale można je zmieniać i chodzić tyle ile chcemy...
nawet 3 razy dziennie :) Zmieniając miejsca, zmienia się również
animatorów, z których każdy ma swój własny program dostosowany
do danego poziomu. Nic tylko wybierać!
Poza
tym. Nie ma przymusu. Nikt się z nikogo nie śmieje gdy się czegoś
nie umie. Ruchy są proste i łatwe. Animator znajduje się zawsze w
środku grupy i wszystko dokładnie wyjaśnia. Gdy nie potrafimy
powtórzyć któregoś z ruchów to skaczemy bądź biegniemy w
miejscu- byle nie przestawać! Jedne sale są super nowoczesne - jak
najnowsza przy rue Pajol, inne są małe i mniej komfortowe. Wybór
należy do nas. Nie możemy się też wykręcać mówiąc, że nam
kurs przepadł, ponieważ odbywają się one przez cały tydzień, w
całym mieście i o każdej porze. Jeśli zachęciłam to do
dzieła! Idzie wiosna! :)
Więcej
informacji znajdziecie na:
http://www.gymsuedoise.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz