17 marca 2015

Nie takie NO GO ZONE straszne - metro Marx Dormoy

  Nie tak dawno amerykańskie media pokazały mapę Paryża z zaznaczonymi na niej NO GO ZONE. Reakcja paryżan była natychmiastowa, bo zdjęcia płonących samochodów, które pokazano w tle (jako aktualne) pochodziły z 2006 r. i ni jak miały się do rzeczywistości. Bardzo mnie wiedza, a raczej wyobraźnia amerykańskich dziennikarzy rozśmieszyła. Sama mieszkam w tej zonie i jestem dumna, z tego, że zrobili jej taką reklamę. Bo zrobili!
  Zagląda tu coraz więcej turystów i nie tylko, dziwiąc się, że jednak policja się tu zapuszcza i że nikt nie nosi koszulki z bin Ladenem. Czyż nie o tym mówili Amerykanie?
  W XVIII dzielnicy mieszkam od roku i jak to na dzielnicę północną (za Montmartre) przystało, nie ma tu tysięcy turystów (na szczęście) i nie jest też czysto jak na ulicach pokazywanych w komediach romantycznych, których akcja dzieje się w Paryżu. Ludność jest bardzo mieszana i czasem zdarzają się zaczepki na ulicy, ale gdzie się nie zdarzają? Metro tu dojeżdża (2,4,12...), sklepów jest bez liku, restauracji też. Budują się nowe eko-budynki, remontują drogi, a ceny są bardzo nieparyskie. Ciągle się coś dzieje! Dzielnica żyje! I to żyje coraz bardziej! Im dłużej tu mieszkam i odkrywam jej zakamarki tym bardziej ją lubię. Poza tym stacji velibów też nie brakuje, a nad kanał (Bassin de la Villette) rowerem mam stąd (metro Marx Dormoy) 5 min. Tyle też mam na Montmartre!
  Nie będę się dziś rozpisywać. Nie chodzi o to, żeby Wam tą dzielnicę „sprzedać” (jak najbardziej nie, bo ceny pójdą w górę :). Zapraszam do XVIII dzielnicy jedynie na spacer :)

Oto mój:


Piwo NO GO, które można dostać w "à la bière comme à la bière"




Widok na XIX dzielnicę z rue Riquet, która kończy się przy 
Bassin de la Villette







Coraz więcej artystów inspiruje się metalowym ogrodzeniem nad torami - rue Riquet






Warzywa, owoce, kwiaty, piekarnie i piękne marché (rynek)... 
przy rue de l'Olive






Eco-budynek przy rue Pajol, w którym znajdują się m.in: 
butiki, restauracja, schronisko młodzieżowe i biblioteka 



Paris Store - według mnie najtańszy "paryski" sklep!




Plac przed kościołem Saint-Denys de la Chapelle - rue de Torcy



Brama przy rue Riquet



Jeśli się Wam nie spodoba zawsze możecie zawrócić ;)











04 marca 2015

Gimnastyka szwedzka

Wiem, że już tytuł mojego tekstu odstrasza, ale nie taka gimnastyka straszna... skoro i ja ją polubiłam!



Dwa lata temu szukałam dla siebie zajęć sportowych, chciałam się odstresować, a bieganie mnie nudziło. Kursy tańca natomiast wydawały mi się kosmicznie drogie. Wówczas francuska koleżanka poleciła mi gimnastykę szwedzką. Miała dla mnie jeden darmowy bilet wstępu na zajęcia więc się skusiłam. Spodobały mi się one od razu: miła atmosfera, fajna muzyka, różnorodność, luz i „wycisk”.
Wcześniej gimnastyka kojarzyła mi się z rozciąganiem na macie i z figurami, których i tak pewnie nigdy w życiu nie wykonam. Często nauczyciel wymagał coraz więcej i coraz lepiej (perfekcyjniej), a ja umierałam z bólu... i czułam się beznadziejnie.

Gimnastyka szwedzka jest nowym kierunkiem gimnastyki, który zrodził się (jak nazwa wskazuje) w Szwecji w XIX w. Założeniem jej twórców - pana Linga i jego syna było to, aby przyspieszać powrót do zdrowia ludzi chorych i wzmacniać zdrowych. Opracowali oni metodę ćwiczeń gimnastycznych oddziaływających na różne części ciała. Chodziło w niej głównie o to, aby „każde ćwiczenie oddziaływało na określoną grupę mięśniową, dawało oczekiwany, z góry wyznaczony efekt fizjologiczny, miało ściśle określoną formę i było przeprowadzone z wcześniej określonym stopniem natężenia”.

Jak to wygląda? Zawsze na początku jest rozgrzewka, potem ćwiczenia wzmacniające mięśnie i pracę serca, trochę rozciągania, powrót do szybkich ruchów i relaksacyjne rozluźnianie zakończone leżeniem na podłodze... Wszystkim ćwiczeniom towarzyszy odpowiednio dobrana muzyka. Kursów jest dużo, więc każdy może znaleźć coś dla siebie. Są kursy „lekkie”( dla kobiet w ciąży, osób otyłych lub mniej sprawnych), standardowe, intensywne lub bardziej nastawione na pracę serca czy rozciąganie. Są też kursy rodzinne, dla dzieci, clubbing, oraz miesiące darmowego wstępu dla mężczyzn (których zapisuje się coraz więcej), a gdy pojawi się słońce zaczynają się kursy w plenerze.

Abonament jak na paryskie warunki nie jest drogi – już od 50 euro za trymestr. Każdy karnet ma swój kolor. W zależności od koloru jaki wykupiliśmy mamy wstęp na kursy nim oznaczone. Są tez kursy darmowe, jak te w XVIII dzielnicy, gdzie w tej samej sali (Boris Vian) mamy 4 zajęcia tygodniowo zupełnie gratis. Wykupując abonament można uczestniczyć w zajęciach na terenie całej Francji. Na stronie „gym suédoise” znajdziecie planning (sale, godziny, kolory).
Chyba najbardziej podoba mi się to, że nie trzeba chodzić ciągle do tej samej sali, ale można je zmieniać i chodzić tyle ile chcemy... nawet 3 razy dziennie :) Zmieniając miejsca, zmienia się również animatorów, z których każdy ma swój własny program dostosowany do danego poziomu. Nic tylko wybierać!

Poza tym. Nie ma przymusu. Nikt się z nikogo nie śmieje gdy się czegoś nie umie. Ruchy są proste i łatwe. Animator znajduje się zawsze w środku grupy i wszystko dokładnie wyjaśnia. Gdy nie potrafimy powtórzyć któregoś z ruchów to skaczemy bądź biegniemy w miejscu- byle nie przestawać! Jedne sale są super nowoczesne - jak najnowsza przy rue Pajol, inne są małe i mniej komfortowe. Wybór należy do nas. Nie możemy się też wykręcać mówiąc, że nam kurs przepadł, ponieważ odbywają się one przez cały tydzień, w całym mieście i o każdej porze. Jeśli zachęciłam to do dzieła! Idzie wiosna! :)


Więcej informacji znajdziecie na:
http://www.gymsuedoise.com